SEZON ZACZYNA SIĘ W TAJLANDII
Naszą wyprawę do Tajlandii zacząłem planować już w czerwcu. Pierwszym punktem była data. Ferie w pomorskim w 2023 zaczynają się 13 stycznia, a kończą 29. Super, pierwszy punkt odhaczony. Drugi punkt-kierunek znany, bilety lotnicze wyszukane kupione. Trzeci punkt, gdzie zostajemy, na ile dni, co można zobaczyć, jak wyglądają noclegi… Sporo spraw do ogarnięcia, ale od czego jest internet, YouTube, przeróżne fora podróżnicze. Jako zapalony karpiarz z kilkunastoletnim stażem wiedziałem, że w Tajlandii są wielkie ryby. Zaczął kiełkować we mnie plan, który trzeba wdrożyć w życie. Wiedząc, że w Bangkoku będziemy 3-4 dni można po negocjować z damską częścią rodziny i przedstawić plan, w którym jedendzień będzie poświęcony na męską wyprawę na ryby. Dziewczyny się zgodziły w zamian zorganizowania im tajskiego masażu, jakiegoś manikiuru oraz zakupów. Oczywiście jak tu się nie zgodzić na takie warunki, być w Tajlandii i nie być na rybach w zamian za chwile relaksu.
Ok zgoda była, czyli trzeba poszukać łowiska blisko Bangkoku. Po dłuższych poszukiwaniach natrafiłem na łowisku Bungsmuran. Około 14 hektarów, kształtem przypominający prostokąt, z dwóch stron domki na całodobowe łowienie, z trzeciej strony zaplecze restauracyjno-sklepowe, czwarta strona to taka promenada – jeden długi pomost ze stolikami krzesełkami oraz zadaszeniem z trzciny. Wygląda jak woda przygotowana na weekendowe łowienie rodzinne, niespotykane w naszej części półkuli ziemskiej. Rybostan bardzo obiecujący, a mianowicie karpie syjamskie 4000 sztuk do 100 kg, sumy z Mekongu 40 000 sztuk waga do 200kg oraz kilka innych rodzajów ryb np. arapaimy, których nie można łowić. Takie cyfry przyprawiają o zawrót głowy. Próbując się skontaktować z łowiskiem, strona przekierowuje na thailand-fishing, która to jest jedynym licencjonowanym agentem wycieczek na Bungsmuran. Wysyłając maila, odezwała się do mnie Pani Kate, która jest przewodnikiem wędkarskim i organizuje wyprawy na tą wodę. Rozmawiając mailowo, dowiedziałem się, jak to wszystko będzie wyglądać. Ustaliliśmy, że nasza wyprawa się rozpocznie 17 stycznia. W cenie o 7.30 przyjedzie do naszego hotelu kierowca, który zabierze nas na łowisko. Na łowisku będziemy mieć do dyspozycji swoje stanowisko, dwie wędki, 50kg zanęty oraz przewodnika, który będzie nam we wszystkim pomagał – taki wymóg. Poprosiła, aby zaraz po przylocie potwierdzić nasz przyjazd nad wodę. Połowa planu zrealizowana – mieliśmy wybraną wodę, wiemy co i jak.
Sezon zaczniemy w Tajlandii!!!!
W międzyczasie były święta – dostałem życzenia od Pani Kate na Whats App, ponieważ w mailu poprosiła o mój numer – miło z jej strony, czyli pamięta, że istnieję i będę na rybach.
Nadszedł dla mnie oraz Tymka wyczekiwany czas, czyli 17 stycznia. O 6.45 pobudka, szybkie ogarnięcie się, śniadanie w hotelu i o 7.20 melduje się po nas kierowca. Mieliśmy do pokonania około 60 km. Około 9.00 meldujemy się na łowisku. Wielkim uśmiechem wita nas Kate. Wyjaśnia nam jeszcze raz, jakie zasady panują na łowisku, co można, a czego nie można. Informuje nas, że na naszym stanowisku czeka już na nas przewodnik, który będzie z nami przez cały czas łowienie. Wchodząc na łowisko, zobaczyliśmy rejestracje, gdzie Kate opłaciła nasz pobyt, sklep wędkarski, mały market oraz restaurację, czyli wszystko się zgadza. Idąc w stronę naszego stanowiska, oczom ukazywała się cała woda, która kipiała od życia. Widać było mnóstwo ryb zgromadzonych około 40 – 50 metrów od brzegu, co chwilę spławka jedna druga dziesiąta.
Było pięknie!!!!
Wielkie nadzieje!!!
Po przybyciu na stanowisko przywitał nas nasz przewodnik Teiko… Timo… po naszemu dostał imię Tomaszek. Tak jak większość Tajów ku mojemu zdziwieniu słabo mówił po angielsku (w roli wyjaśnienie ¾ Tajlandii opiera się na turystyce i tu mi uwierzcie ¾ Tajów, z którymi miałem coś do załatwienia – taxi, zakupy itp. bardzo słabo mówią po angielsku lub bardzo nie wyraźnie, szkoda). Nasz Tomaszek w języku migowo angielsko tajskim wyjaśnił, jaka jest jego rola podczas naszej zasiadki. A mianowicie to on zrobił nam zanętę, to on nam zarzucał zestawy, to on będzie nam podbierał, to on nam będzie mówił, kiedy jest branie. Mnie było z tego powodu trochę głupio, przyznam się, ale takie zasady.
Teraz trochę o sprzęcie. Dostaliśmy w cenie 50 kg zanęty. Zanęta ta była sypka i pewnego rodzaju jakby zmielona mączka ryżowa. Do tej zanęty oprócz wody dodał zmielonego kokosa. Same wędki były 4 ft i 8lb jakiejś nieznanej marki. Kołowrotki jeden to shimano big baitrunner a drugi penn. Na nich nawinięta plecionka, ale nie taka, którą widuje się u nas – to był sznur, a następnie przypon strzałowy z jeszcze grubszego fluorocarbonu. No tak jak tu pływają wielkie ryby, to sprzęt musi być wytrzymały. Sam zestaw składał się z wielkiego spławika przelotowego, do którego była przywiązana sprężyna, w którą wchodziło dobre 200gr zanęty. Na końcu zestawu był przypon z plecionki – sznurka około 10 cm zakończony hakiem, który Tomaszek wbijał w zanętę. Uwierzcie mi, przez całą zasiadkę zużyliśmy tylko trzy haczyki.
Po wyrzuceniu przez Tomaszka dwóch wędek się zaczęło. Z Tymkiem dogadaliśmy się, że łowimy na zmiany. Po 10 min. Tomaszek krzyczy GO GO KARP! Tymek jako pierwszy zaczął się mierzyć z pierwszym azjatyckim przeciwnikiem. Wyholował pięknego ponad 10 kg karpia syjamskiego. Na pomoście mieliśmy miejsce z gumową matę, gdzie mogliśmy robić sobie zdjęcia. Natomiast z większymi rybami musieliśmy wchodzić do wody w „slinga”. Ów „sling” to połączone ze sobą rury PCV o wymiarach 2m/4m w środku z siecią oraz poprzeczkami, aby móc stanąć w nim, ponieważ pod nami było jeszcze około 2m do dna.
Każda ryba uwierzcie, była bardzo waleczna, bardzo silna, a wędka 8lb wyginała się jak bambus. W porze obiadowej poszedłem do restauracji zamówić dla nas moje ulubione danie, czyli pad thai z krewetkami. Po tylu walkach z rybami smakowało wyśmienicie, a tym bardziej nad wodą. Podczas mojej nieobecności Tymkowi udało się wyholować wielkiego 50 kg suma.
Około godziny 15.00 zanęta zaczęła nam się kończyć. Czyli 50kg w 6 godzin. Coś mnie podkusiło, aby dokupić za 12 zł jeszcze 10 kg. I był to strzał w dziesiątkę. Akurat była moja kolej na zacięcie ryby. Spławik energicznie schował się pod wodę, a wędka zmieniła swoją lokalizację na pomoście. Tomaszek zdążył krzyknąć tylko raz GO, a ja już stałem z wędką w ręku. Czułem, że ryba schodzi w dół, czyli prawdopodobnie będzie to karp. Hamulec dokręcony prawie na maksa, a i tak oddawał metrami plecionkę. I tak stałem kilka minut, a mój przeciwnik robił ze mną, co chciał. Spod wielkiego kapelusza naszego Tomaszka zobaczyłem wielkie oczy i usłyszałem BIG KARP! Przez następne kilka minut mozolnie odzyskiwałem metr po metrze. Co udało mi się nawinąć 5 metrów plecionki, to traciłem 2 metry. Po kilku minutach czułem już w rękach siłę mojego przeciwnika, a w okolicach pachwiny wiedziałem, że będzie siniak. W końcu zobaczyłem karpia przed pomostem, nie był to oczywiście koniec walki, bo zrobił kilka odjazdów. Nasz Tomaszek precyzyjnie podebrał go w podbierak, a ja z okrzykiem radości poczułem ulgę. Karp ważył 60 kg!!! Wielki ciemny przeciwnik. Oczywiście według zasad sesja zdjęciowa odbyła się w „slingu”. Uwierzcie mi, zdjęcia nie oddadzą jego masy. Wypuszczając go, powiedziałem do niego do zobaczenia przyjacielu, dziękuje za emocje. Czyli co, mam nowe PB karpia. Ok PB w Azji.
Podsumowując naszą zasiadkę, była to przygoda życia. Ciekawe nowe doświadczenie z zupełnie innym łowieniem. Naszych wspomnień oraz zdjęć nikt nam nie zabierze. Będziemy zawsze wspominać Kate z thailand-fishing za zorganizowanie tej wyprawy. Tomaszka, który naprawdę się napracował się przy naszej zasiadce i zasłużył na napiwek. Synek dzięki Ci, że byłeś tam ze mną, że możemy w CV naszej pasji odhaczyć kolejny punkt pod tytułem zasiadka w Tajlandii. Każdemu z was życzę takiej przygody.
Sezon zaczyna się w Tajlandii!!!!!
WIĘCEJ RELACJI PONIŻEJ🎥⤵