Maksymilian Kluska jest członkiem grupy Uśmiech Młodego Karpiarza. Zapraszamy na relację Maksa z zasiadki na wodzie Pzw.
„Z racji na to, że ubiegłe tygodnie były obfite w zasiadki nad wodą, dziś w końcu mogę spokojnie usiąść przy komputerze i podzielić się z Wami relacją znad wody PZW z 23 czerwca, czyli właściwie pierwszego dnia wakacji, który jak później się okazało był całkiem dobrym rozpoczęciem „wolnego”.
A więc zanim zacznę – wybaczcie za to spóźnienie. Tymczasem zapraszam do lektury!
Jeśli chodzi o wodę, tak jak wyżej wspomniałem, była to woda PZW – nieduża, ponieważ byłem w stanie dorzucić na drugi brzeg porośnięty trzciną, natomiast charakteryzowała się ona dość szerokim brzegiem, małą głębokością i niestety mulistym dnem.
Jednak za wiele mi to nie przeszkadzało, ponieważ z tym problemem potrafiłem sobie poradzić stosując odpowiednią taktykę.
Do sobotniej zasiadki przygotowywałem się już początkiem tygodnia. Mianowicie postawiłem na przygotowanie mieszanki ziaren, którą nęciłem przez 3 dni.
Ilość towaru jaką sobie przygotowałem była nieduża – około 3 kg na dzień, jednak postawiłem tutaj na regularność nęcenia, bo odbywałem to co drugi dzień, począwszy od poniedziałku.
Jeśli chodzi o miejscówkę jaką nęciłem, nie było to nęcenie punktowe. Postanowiłem sobie obrać pewien obszar, który charakteryzował się różnorakim ukształtowaniem dna, z myślą o tym, że w razie braku brań zmienię miejscówkę.
Przez cały tydzień temperatura nie schodziła z termometru poniżej 28 kresek. Woda nagrzana, a na zewnątrz parno i duszno… Ten niezbyt sprzyjający stan pogodowy musiał się skończyć w piątek, rozładować na weekend i kolejny tydzień…
W tę pogodę wskazówka barometru była ustabilizowana na poziomie 1015 hPa. Czwartek i piątek to dni, w których ciśnienie spadało, i tak w piątek późnym wieczorem barometr pokazał 1006 hPa.
Prognozy wskazywały, że w sobotę ciśnienie będzie delikatnie rosło.
Dla mnie była to dobra wiadomość, bo z reguły w takich sytuacjach miałem brania. Jednak nie zapomniałem o pozostałych parametrach pogodowych, które według mnie również mają wpływ na brania…
W piątek po odebraniu świadectwa i załatwieniu paru spraw papierkowych przygotowałem cały „majdan” tak, abym rano ok. 4-tej mógł wyruszyć nad wodę.
Nastał piątkowy wieczór. Niesamowite uczucie, kiedy idziesz spać z myślą, że jutro nad wodę. Budzę się około 3-ciej nad ranem i niestety pozytywne emocje we mnie zbudowane poprzez wieść, że zaraz będę nad wodą rozładowały obfite opady deszczu, które uniemożliwiły mi wyruszenie nad wodę.
Nie dajmy się zwariować.
Przecież nie chodzi tutaj o rozkładanie sprzętu w deszczu. Szybko spojrzałem na prognozę pogody godzinowej na kolejny okres czasu i nie uspokajało to mnie. Miało lać przez kolejne kilka godzin.
Wiedziałem, że nie odpuszczę wyjazdu nad wodę w tym dniu, a wędki rozłożę nawet w małym oknie pogodowym. Tymczasem postanowiłem jeszcze położyć się na chwilę, aby przynajmniej słońce weszło. No nic, 6:00, 7:00 nadal pada…
Nagle gdzieś około godziny 8:30 wbrew prognozie pogody zobaczyłem przejaśnienia i czym prędzej zebrałem się do wyjazdu. Po godzinie 9-tej melduję się nad wodą.
Widzę, że przestało padać, jednak jest pochmurno. Na wodzie jest mała fala, południowo-zachodni wiatr powiewa pod kątem do brzegu.
Chwilę przypatruję się wodzie, obserwując delikatne parowanie wynikające z ogrzanej wody przez serię wręcz gorących dni i ochłodzonego powietrza przez deszcz.
W ten czas również woda została dobrze dotleniona po tylu dniach skwaru. Mnie pozostało się tylko cieszyć, ponieważ aura sprzyjała pozytywnemu wynikowi w postaci brań i ryb.
Dopatrując się lekkiemu parowaniu wody zauważam małe spławy w obszarze mojego trzydniowego nęcenia oraz wyjście amura na odległym brzegu do opadniętej trzciny, którą ponaginały opady deszczu.
Jednak nie chciałem się łudzić i serwować zestawu dokładnie tam.
Odłożyłem to na „wyjście awaryjne” kiedy ryby by nie brały w miejscówkach, które nęciłem. Jak się okazało później, dobrze postanowiłem… Przed godziną 10:30 moje zestawy leżą już wodzie.
Sygnałki nastawione, a ja czekam, aż zagrają mi jakąś ciekawą melodię. W ten czas robię parę fotek i rozstawiam pozostałe „klamoty”.
Przynęty nie są mi tajemnicą, podzielę się tym z Wami… Na jednej z wędek ląduje zielony pellet o smaku kraba, do którego dołączam małego sztucznego, żółtego robaczka.
Całość przy bezpiecznym klipsie, tym razem wyciągniętym z krętlika tak, aby amur pobierający przynętę nie czuł żadnego oporu i bez wątpliwości mógł odjechać z przynętą.
Do tego klasyczny około 25-sto centymetrowy przypon na miękkiej plecionce FOX’a Reflex Camo 35 lb z hakiem Korda Choddy.
Dobrałem do tego przyponu właśnie ten hak, ponieważ charakteryzuje się on szerokim łukiem kolankowym i oczkiem wygiętym do zewnątrz.
Przy przyponie standardowe wiązanie „węzeł bez węzła” i jedynie mała rurka silikonowa trzymająca włos z przynętą przy łuku kolankowym, bez większych kombinacji, z racji na to, że większe ryby w tym zbiorniku PZW są bardzo ostrożne.
Dzięki zastosowaniu kolorystyki elementów zestawu podobnej do kolorystyki dna, przypon końcowy ciekawie komponował się na dnie i wydaje mi się, że przy tym nie wzbudzał jakichkolwiek wątpliwości ryb.
W drugim zestawie zastosowałem to czym nęciłem, a w zasadzie chyba najbardziej ulubiony pokarm amura – ziarna kukurydzy podpięte pływającą kukurydzą. Ten zestaw równie dobrze jak pierwszy, imponująco prezentował się przy dnie zbiornika.
Dodam, że w obu przypadkach zastosowałem ciężarki o lekkiej gramaturze, aby przy rzucie zapobiec zbyt nadmiernemu wbiciu się w niechciany muł. Jak można wywnioskować zestawy przygotowane były pod amura, jednak nie pogardziłbym w tym momencie dorodnym karpiem, a wiem, że ten zbiornik takie zamieszkują.
Pierwszy zestaw położyłem niedaleko od brzegu jednak w miejscu, w którym jest troszkę twardziej, niż gdzie indziej. Ponadto ta miejscówka jest tuż przy większym spadzie – mogę określić to miejsce jako taka „półka”.
Drugi zestaw poleciał nieco na głębszą wodę i trochę bardziej odlegle od brzegu, jednak obydwie miejscówki mieściły się moim obszarze nęcenia.
Po zarzuceniu obserwuję co się dzieje wokół mnie i dostrzegam czarne chmury tuż za moimi plecami. Wiedziałem, że w promieniu godziny coś mnie czeka
Na pierwsze branie o dziwo nie musiałem długo czekać. Podczas przeglądania jednego z czasopism karpiowych nastaje niesamowity odjazd poprzedzony paroma „piknięciami”. Mój sygnalizator gra piękną melodię, podbiegam, podnoszę wędkę iii… JEST! SIEDZI! Pochłonięty adrenaliną z pełnym skupieniem holuję rybę.
Zdobycz holowałem spokojnie, jednocześnie czując po drugiej stronie nie karpika z oddziału przedszkolnego, co wyglądało mi to na upragnionego amura. Kiedy holowana ryba podeszła bliżej brzegu, ujrzałem tylko jej piękne łuski, co pozwoliło mi utwierdzić się w przypuszczeniach, iż mam do czynienia z amurem.
Sekundę później odwinął w drugą stronę i tak naprawdę teraz zaczęła się walka. Odjeżdżał kilka razy i murował do dna.
Po niedługim holu, bo trwał on ponad 10 minut ukazał się zmęczony amur, który zaraz znalazł się w podbieraku, a zaraz na macie. Mogę powiedzieć, że ten azjatycki wojownik podociągał mi węzły w zestawie zmontowanym tuż przed zasiadką.
I wszystko się sprawdziło – na szczęście! Szczerze, nie byłem przygotowany, więc rybę polałem wodą, a w ten czas sięgnąłem po statyw i wagę. Zaczęło kropić. Szybkie fotki z amurem, ważenie i do wody.
Waga wskazała 4,800 kg, a miarka 72 cm – niedużo, wiadomo, że nie była to potężna ryba, ale miała w sobie mnóstwo energii, dała mi naprawdę dużo radości i adrenaliny podczas holu.
Na szczęście odpłynął w dobrej kondycji, a w podzięce za to, że zwróciłem mu wolność dostałem parę kropli wody po twarzy.
Z niesamowitą radością i nadzieją przygotowuję ponownie zestaw, który leci do wody w tę samą miejscówkę. Na szczęście zdążyłem zarzucić, bo przy umiejscowieniu wędki na podzie zaczął już padać obfity deszcz.
Chwilę później grad. Po półgodzinnych opadach wychodzę z samochodu i znów zauważam wyjście amura do trzciny pod drugim brzegiem. Niesamowity widok! Padający deszcz i grad na tyle „obił” trzciny, że ugięte sięgały liśćmi nad powierzchnię wody. Uspokoiło się nie na długo.
Po niespełna godzinie nadal nadeszła komórka deszczowa, po której nastąpił odjazd, tym razem na drugim zestawie z ziarnami kukurydzy na włosie. Tutaj waga wskazała 5,600 kg.
Co prawda większy, ale też dał mi równo popalić jak i ten poprzedni. Nieco trudniej było mi go podebrać, bo z tego co pamiętam to z 3 lub 4 razy do niego podchodził!
Wyglądało na to, że przy widoku czarnej siatki w wodzie dostawał jeszcze więcej siły do walki.
Wspominając branie nastąpiło dwie godziny po pierwszym. Inaczej być nie mogło -oczywiście po tej zdobyczy nadal zaczął padać deszcz, jednak wiedziałem, że ta aura sprzyja dzisiejszym braniom, szczególnie amurów! Tym razem deszcz nie zaprzestał padać tak szybko.
Zmuszony byłem jeść w samochodzie. Pod kontrolą centralki przeglądnąłem prognozę pogody i wpisałem złowione ryby do swojego kajecika, notując również pogodę jaka im sprzyjała oraz na jaką przynętę się skusiły.
Nagle przestało padać i wydawało się, że tego dnia już nie będzie ulewy.
Uspokoiło się. Zza chmur zaczęło przebijać się słońce. Wędki stały bez piknięcia. Szczerze mówiąc, tego dnia miałem jeszcze cichą nadzieję na branie, bo widać było, że amur tego dnia żerował wyjątkowo.
Późnym popołudniem jeden z sygnałków zaczyna mi grać świetną melodię, a przy tym niesamowity dźwięk wolnego biegu! Mmm, pięknie, czy może być coś lepszego?! Podbiegam do wędki i jest! Znów siedzi! Byłem pewien, że tym razem również na haku mam amura.
Zacząłem się śmiać, niesamowite! Wydawało się, że ten był najbardziej walecznym amurem tego dnia! Miał zdecydowanie najwięcej energii w sobie, siły i zawziętości, co pokazał mi podczas walki.
Walczyłem ostrożnie i ani na chwilę nie chciałem mu dać wykonać niebezpiecznego dla mnie ruchu, który mógłby się skończyć spinką.
Szpula dzielnie oddawała żyłkę, a przeciwnik próbował uciekać na boki, do trzcin, czy murować do dna. Nie dałem się mu. Po najdłuższej walce ze wszystkich tego dnia udało mi się położyć delikwenta na macie.
Ten zaś z kolei mierzył 74 cm i 5,200 kg, a wydawało się, że był to największy amur z tych, które tego dnia złowiłem.
Zdjęcie i pozwoliłem wrócić tej torpedzie do swojego domu. Na pożegnanie, dziękując za emocje jakich mi dostarczyła ta piękna ryba powiedziałem: „Spływaj po dziadka, albo babcię!” i chlapnąłem ją wodą.
Niestety z zachodu nadeszły chmury burzowe… Był już wieczór. Prognozy nie wróżyły dobrze. Dla zdrowego rozsądku zwinąłem wędki i wróciłem do domu z myślą, że jutro tutaj wrócę!
Cały późny wieczór miałem wspaniałe uczucie w sobie i taką wewnętrzną radość. Ze spokojem i euforią położyłem się spać. Kolejnego dnia okazało się, że dobrze postąpiłem. Całą noc padał deszcz z wyładowaniami atmosferycznymi…
Jestem niesamowicie zadowolony z tej krótkiej, ale jakże obfitej w ryby zasiadki na wodzie PZW. Dzień, w którym odbyłem tę zasiadkę był wyjątkowy, ponieważ dotychczas trudno było o jakiekolwiek amury. Mogę powiedzieć również, że poniekąd były to wypracowane ryby.
Osiadam tę wodę kolejny sezon i wiem jak jest tutaj trudno o większą rybę. Amury, które złowiłem na tej zasiadce nie były wielkich rozmiarów, jednak dały mi wiele adrenaliny i uśmiechu na twarzy.
Przede mną wiele kolejnych wypraw nad tę wodę. Będę czekał cierpliwie na kolejne brania, pracując i wykorzystując te doświadczenie, które już zaobserwowałem czy po prostu zdobyłem.
Wiem i wierzę, że są tutaj ponad „dwa razy” większe amury, a co za tym idzie – dwa razy sprytniejsze. Będę się doszukiwał na pewno kolejnych większych ryb na tej wodzie i na nie pracował – przede mną jeszcze wiele pracy.
Wracając, kilka tygodni temu żyłem z myślą, że tylko tutaj takie pływają, a teraz mogę się cieszyć, że nie największe, ale chociaż trójkę z nich udało mi się przechytrzyć.
Z przyjemnością chowam zdjęcia i notatki z tej wyprawy do szuflady i na pewno miło będę wracał do tego dnia. W końcu takim sposobem dobrze rozpocząłem wakacje!
Odwiedź stronę na Fb Uśmiech Młodego Karpiarza : KLIKNIJ
Więcej RELACJI :